niedziela, 9 stycznia 2011

Viollet rozdaje.

Jakiś czas temu Viollet na swoim blogu obiecała uczcić setnego obserwatora rozdaniem.
I obietnicy dotrzymała. Zapraszam do udziału, życząc sobie i Wam wygrania chociaż nagrody pocieszenia ;))


Nagroda główna:

Nagroda pocieszenia:

Link do posta: KLIK


Z racji tego, że mój blog nie rozwija się w zastraszającym tempie jak blog Viollet, mogę obiecać, że zorganizuję rozdanie z chwilą pojawienia się trzydziestego obserwatora na moim blogu. Pewnie nieprędko, to nastąpi ;))

sobota, 1 stycznia 2011

TGV po polsku

Długo wyczekiwany drugi post i to w zasadzie nie na temat. Przepraszam za tak długie milczenie, ale w natłoku zajęć i wydarzeń nie mam czasu żeby zrobić parę zdjęć i napisać coś sensownego o moich perełkach, więc napiszę troszkę o podróżowaniu ;)

Na Sylwestra postanowiłam się wybrać z koleżankami do Krakowa. Skoro Kraków to moim ulubionym środkiem lokomocji - pociągiem. Podróżowałam nim wiele razy i w zasadzie nie powinno mnie już nić zadziwić... a jednak PKP potrafi wciąż zaskakiwać.

Podróżowałam takim przeuroczym pociągiem:
                                             
                                                (zdjęcie pochodzi ze strony www.infobus.pl)

Jak wiadomo w Krakowie bywa, że do pociągu wsiadają tłumy, więc postanowiłyśmy się dla lepszych warunków szarpnąć na pierwszą klasę. Gdy weszłyśmy do przedziału przywitał nas przeuroczy napis brzmiący mniej więcej tak: " pasażerowie posiadający miejscówki w wagonach klasy pierwszej mają pierwszeństwo przy siadaniu, prosimy o ustąpienie miejsca". Jakie to szczęście, że wnikliwie przestudiowałam stronę PKP, na której wyczytałam debilizm wszech czasów, mianowicie, że miejscówki w wagonach pierwszej klasy są fakultatywne. Dlatego też zakupiłyśmy za całe 10 zł miejscówkę.

I tutaj zaczęła się nasza "przygoda". Koleżanka, która miała wysiąść w Sędziszowie nie wysiadła, bo najprawdopodobniej zamarzły drzwi i nie dało się ich otworzyć :D Dziewczyny z trudem wysiadły w Rze-szowie, ja pojechałam dalej. Zaczęło się ściemniać, na korytarzu, pewnie dla oszczędności, światło się nie świeciło, więc miałam taką fanaberię i postanowiłam zaświecić je w przedziale. Sięgam po pokrętło.... i nie ma go :D Poszłam do innych przedziałów też nie ma. Wróciłam "do siebie" i z komórką w ręku przeczesywałam podłogę po długim poszukiwaniach i odrobinie gimnastyki znalazłam pokrętło pod siedzeniem. Zamontowałam. Dumna z siebie przekręcam i co? Żarówki są spalone... dosłownie jedna świeciła i to z taką mocą jak mała świeczka. I tak sobie w tym romantycznym nastroju, mknęłam z prędkością bez światła, naszym ukochanym TGV. Ciesząc się, że w ogóle jadę :D:D:D

A Wy macie jakieś pociągowe przygody? Ja mam w zanadrzu jeszcze jedną, ale tym razem znacznie przyjemniejszą.